Z cyklu Retro Futbol: Mecz, który zniszczył Leo Beenhakkera

Leo Beenhaker dużo zrobił dla polskiej piłki nożnej. Był to trener z zupełnie innego świata futbolowego, który inaczej patrzył na sport niż było to dotychczas przyjęte w naszym kraju. Jego podejście do zawodu spowodowało, że jako przeciętni piłkarze potrafiliśmy zdominować grupę eliminacyjną,wyprzedzając Portugalię i po raz pierwszy w historii awansując na mistrzostwa starego kontynentu. Podczas Euro 2008 nie udało się osiągnąć sukcesu, jednak patrząc na całokształt było to maksimum naszego potencjału. Zasadność, czy Holender powinien pracować dalej była dyskutowana szerzej w mediach. Po fakcie wielu ocenia, że trzeba było pożegnać Beenhakera po Mistrzostwach Europy. Jednak po Euro wcale tak źle nie wyglądaliśmy, bo na początku eliminacji do MŚ w RPA pokonaliśmy Czechów. Mecz, który pogrążył i zniszczył Beenhakera to był mecz ze Słowacją, którego żniwo Leo zbierał aż do swojego ostatniego meczu ze Słowenią.

Po nieudanych Mistrzostwach Świata w Niemczech w 2006, gdzie Paweł Janas skompromitował się powołaniami i podejściem do mediów, było wręcz wskazane, że naszą piłkę musi spróbować odmienić ktoś, kto posiada zupełnie odmienną mentalność niż nasi rodzimi szkoleniowcy. Michał Listkiewicz nie zamierzał powierzyć schedy selekcjonera Franciszkowi Smudzie. A patrząc obiektywnie nikogo lepszego na naszym podwórku niestety nie było. Wybór padł na Leo Beenhakera, który stał się pierwszym trenerem w historii naszej reprezentacji – obcokrajowcem. Początki do najlepszych nie należały, bo przegrał sromotnie towarzysko z Danią, zaliczył falstart z Finlandią i Serbią, a w Kazachstanie opatrzność boska obroniła nas od kompromitacji. Mecz z Portugalią był wyjątkowy i pociągnął Leo oraz naszą reprezentację na wyżyny marzeń. Uwierzyliśmy, że nie jesteśmy prowincjuszami na tle Europy i możemy wiele. Z przytupem wygraliśmy „grupę śmierci” w eliminacjach.


Euro nie przyniosło owoców sukcesu. Mogło się wydawać, że jeden punkt w trzech meczach to ubogi bilans na tle Engela czy Janasa. Jednak Beenhaker mimo wszystko obronił się pod kątem szkoleniowym, wyciskając z tej reprezentacji dosłownie maksimum możliwości. Jedno było pewne – trzeba tę reprezentację odmłodzić, gdyż pukająca młodzież w postaci: Rzeźniczaka, Peszki, Lewandowskiego, Wojtka Szczęsnego, Kamila Glika, Jakuba Wilka czy Grzegorza Wojtkowiaka domagała się powołania oraz swojego miejsca w kadrze. Początek był bardzo solidny, bo mimo remisu ze Słowenią i skromnego zwycięstwa nad San Marino, nastąpił mecz z Czechami, który pięknie wygraliśmy 2:1 i przypomniało się spotkanie pod wodzą Holendra z Portugalią. Jednak kilka dni później nastąpiło zniszczenie pomnika i dokonań Leo Beenhakera w naszej piłce. Był to mecz w Bratysławie ze Słowacją.

15 Października pewnie jechaliśmy po swoje. Słowacja nie była kopciuszkiem w Europie, bo miała takich piłkarzy w swojej talii jak: Skrtel, Hamsik czy Vittek, natomiast nie było to mocarstwo piłkarskie. Mimo, że byliśmy w lekkiej rozsypce mieliśmy o wiele lepszych zawodników. I tak właśnie było, bo prowadziliśmy 1:0 po golu Euzebiusza Smolarka w 70 minucie. Wydawało się, że dopiszemy sobie trzy punkty. Okazało się, że w ciągu dwóch minut dwa gole zdobył Stanislav Sestak i Słowacy ostatecznie wygrali 2:1. Niestety w tym meczu cieniem samego siebie był Artur Boruc, który jeszcze nie tak dawno był wybrany najlepszym bramkarzem Euro 2008, natomiast w tym meczu zachował się gorzej niż nowicjusz.

Ten mecz spowodował, że coś w tej drużynie pękło. Kolejne spotkania były seryjnymi wpadkami i pogrążały Beenhakera, burząc jego pomnik. Gdybyśmy pokonali Słowaków to na pewno lepiej nastawieni mentalnie wyszlibyśmy na Irlandię Północną i wówczas mielibyśmy sześć punktów więcej, będąc tylko krok od awansu. Stało się inaczej i dlatego warto się zastanowić, jakby wyglądała nasza ówczesna przyszłość. Awansowalibyśmy do MŚ 2010 i gdybyśmy tam solidnie się zaprezentowali to Leo Beenhaker mógłby prowadzić kadrę także na Euro 2012. A tak prowadził nas Franciszek Smuda, ośmieszając na skalę Europy i świata.

Beenhaker to bez wątpienia dobry szkoleniowiec, który trwale zapisał się na kartach polskiego futbolu. Szkoda, że te pechowe dwie minuty sprawiły, że cała jego trzy letnia praca w jednej chwili runęła niczym wieże WTC w 2001 roku. Holender sam się chyba też w tej całej sytuacji pogubił i nie mógł się odnaleźć, kompromitując się z każdym krokiem. Jednak i tak nie należy go deptać i krytykować, bo tylko on był nas w stanie poprowadzić na Euro 2008.

BŁAŻEJ ZIĘTY

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *