Polacy chyba nigdy się nie zmienią, czyli o tym jak wiele brakuje nam do mentalności Zachodu

Jest Wielkanoc, czyli czas, który najczęściej spędzamy w gronie rodzinnym. Chwila, w której zapominamy o rzeczach nieważnych, mamy możliwość dokonania przemyśleń, wreszcie zresetowani wkraczamy w nowy cykl życiowo-zawodowy. Te święta są szczególne, bo zagraża nam koronawirus, który rozprzestrzenia się po całym świecie niczym patologia w najbardziej szemranych miejskich dzielnicach. Teoretycznie mamy więcej czasu dla siebie, dla swoich bliskich i na to, by zrobić coś pożytecznego. W praktyce wygląda to tak, że cały czas w internecie można zauważyć potyczki polityczne, kłótnie i różnego rodzaju spory. Nawet w takim momencie. Ile można? Czy Polacy nawet w takim momencie nie mogą odpuścić?

Polska zawsze była specyficznym krajem i do dzisiaj ta łatka niestety nam pozostała. O ile w sporcie czy w popkulturze takie postacie, jak Adam Małysz, Robert Lewandowski, Robert Kubica, Kamil Stoch, Jan Paweł II, Krzysztof Penderewski dawały dobry przykład naszemu narodowi, o tyle niestety ich dobra postawa nie wpłynęła na nas pozytywnie i nie przykryła naszych narodowych wad. Mało kto sobie zdaje sprawę, ale my Polacy toczymy chyba największą wojnę domową w kraju porównywalną nawet do tej w Afryce. Wojnę, której oficjalnie i na pierwszy rzut oka nie widać. Tylko różnica taka, że zamiast strzelać się z czołgów czy pistoletów, strzelamy do siebie z ust różnego rodzaju wyzwiskami, oczernieniami czy bluzgami na forum publicznym.

Obecna sytuacja pokazuje nam, że o ile można kupić perspektywy w postaci prężnego rynku pracy, wysokiej jakości autostrady czy odrestaurowane miasta i ważne środki kultury,o tyle niestety za pieniądze z Unii Europejskiej nie da się kupić mentalności oraz lepszego stylu bycia. Są oczywiście miasta w naszym kraju takie jak: Poznań, Kraków, Wrocław czy Trójmiasto, gdzie można poczuć się, jak w innym, lepszym świecie. Ludzie do siebie mili, mało jest sporów miejskich, za to obserwujemy szczery pokaz prawdziwej dobroci, gdzie można się przez chwile poczuć, jak na zachodzie. Nie, jak na dzikim zachodzie, tylko jak na prawdziwym, cywilizowanym zachodzie. Mam tutaj na myśli takie kraje, jak Holandia, Belgia, Niemcy czy Francja.

W normalnym kraju nikt, kto uważa się za człowieka o zdrowych zmysłach nie zorganizuje wyborów prezydenckich w czasie, w którym każdy boi się o własne życie. Szefowie wszystkich związków sportowych zgodzili się na przedłużenie o rok kadencji i z wielką chęcią zrobiła to nawet opozycja, która do poszczególnych prezesów miała sporą listę uwag pod względem rządzenia. Pytanie jest, czy zrobili to normalnie, bo tak wskazywały ludzkie odczucia, czy może jednak w przypadku odbycia się planowo Igrzysk Olimpijskich nie wchodziłoby to w rachubę? W innych krajach jest wszystko jasne. Szkoci nie wyobrażają sobie, aby referendum, na temat ich niezależności i wystąpienia z Wielkiej Brytanii, zostało przesunięte na 2021 i to pewnie na jakąś późną jesień, czyli za niespełna 1,5 roku.

My zawsze musimy być inni, dlatego u nas wybory prawdopodobnie się odbędą. Mnóstwo kombinacji i kontrowersyjnych decyzji podejmowanych jest w natłoku emocji, aby wszystko doszło do skutku. Ja się pytam – po co? Opozycja była zgodna, jak jedna żona, aby przesunąć to o pół roku albo nawet przedłużyć o rok kadencję Andrzejowi Dudzie. Niestety mamy jeszcze myślenie z czasów PRL i dobro pewnych ludzi przewyższa życie wielu osób. Jak na razie mamy dobre statystki w walce z pandemią i gdyby wybory się odbyły nawet w formie korespondencyjnej to i tak byłoby to spore zagrożenie, chociażby dla listonoszy. Po tych wyborach możemy mieć największą ilość zakażeń, a władza będzie szukać winnych wszędzie indziej, tylko nie wśród swoich przedstawicieli. Atakowany będzie każdy, kto wyłamie się spod hashtagu: #zostańwdomu.

Co jest najgorsze w tym wszystkim to niestety fakt, że ta cała kampania wyborcza trwa. A kiedy ona się toczy to siłą rzeczy zaognia to konlikty polityczne, zarówno z tej lewej, jak i prawej strony. W internecie, a zwłaszcza na Twitterze wszyscy nawzajem obrzucają się mięsem, oczerniają i nazywają się od najgorszych, tylko i wyłącznie dlatego, że ktoś ma inne zdanie od nas samych. Co chwile obie telewizje nakręcają na siebie spiralę nienawiści, a politycy zamiast wspólnie zakopać topór wojenny nawet na chwilę i skupić się na walce z koronawirusem, to niestety skupiamy się na wojnie polsko-polskiej. Nawet Chińczycy, których krytykujemy za to, że rozpętali tą całą pandemie i prawdopodobnie bez żadnych sankcji i reparacji dla nich, byli zdecydowanie lepsi od nas na przełomie lat 30-tych i 40-tych poprzedniego wieku. Chińską wojnę domową na tle republikańskich-demokratycznych Chin i tych komunistycznych przerwano ze względu na II wojnę światową i atak Japonii na wówczas chińską Mandżurię. Powrócono do wojny dopiero po oficjalnym zakończeniu światowej potyczki. Nawet Chińczycy mieli skrupuły, żeby przerwać wojnę i się dogadali. A wówczas za obozem komunistów stał Mao Zedung, podobno największy zbrodniarz w historii świata, większy od Hitlera czy Stalina. Chińczycy już wtedy przewyższyli nas mentalnie.

My niestety nie potrafimy się pogodzić nawzajem i musimy się strzelać do siebie liryczną amunicją. A wystarczy naprawdę niewiele, żeby było lepiej. Czy tak trudno zadzwonić do kolegi, koleżanki, babci, cioci, wujka, czy dobrego znajomego, z którym dawno się nie widziało, aby porozmawiać i zapytać, co u niego? Czy tak trudno pójść do starszej sąsiadki i zapytać się czy nie zrobić dla niej zakupów, by nie narażać ją na niebezpieczeństwo? Czy tak trudno usiąść do poezji, muzyki, dobrej książki, filmu, Pisma Świętego i pomyśleć nad treścią? Czy tak trudno spędzić czas z najbliższymi w domu i zrewanżować się za czas, gdzie się nie miało czasu i biegało się za karierą, sławą czy wielkimi pieniędzmi? Otóż dla nas Polaków, jak zwykle jest tak trudne, jak dla Waldka Kiepskiego tabliczka mnożenia od 1 do 10. Podobno jesteśmy najbardziej zgodnym narodem świata i potrafimy w kryzysie znaleźć wspólny mianownik i się jednoczyć. Chyba tylko jak śpimy… A tak przynajmniej uważają niektórzy biskupi, celebryci i politycy, którzy próbują nam mydlić oczy.

Ten obraz się nie zmieni, a jest bardzo przykry w obecnej chwili. Jesteśmy prowincjuszami Europy i nie mamy za grosz wstydu. Lubimy kłótnie, spory, cieszymy się, jak naszemu sąsiadowi rozpada się małżeństwo. Lubimy, jak jest gorzej u kogoś niż u nas samych. Jesteśmy na szarym mentalnym dnie, a rzadko kto jest od nas gorszy. Nie szczędzimy szydery wobec Ukraińców, którzy są daleko za nami pod względem mentalnym, jednak dużo z nich ma więcej ludzkich zachowań od nas. Ten czas niczego nas nie nauczył i nawet apokalipsa, by tego nie zmieniła. A jutro włączę telewizor i znowu będę słyszał, jak Kidawa Błońska kłóci się z Dudą i Kaczyńskim. Czyli w kółko to samo…

Nie liczcice na to, ze Polacy się zmienią. Już były próby bratania się i jednoczenia po śmierci Papieża. Trwały bardzo krótko.

Dla Piszemy z Sensem,

sfrustrowany i zrezygnowany…

Błażej Zięty

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *