Lato znów wziął się za ocenianie Leo Beenhakera, a już myśleliśmy, że mamy to za sobą….

Przeglądamy poranną, no może popołudniową prasę i sami nie wierzymy w to, co widzimy. Mamy 24 listopada 2020r, zamiast skupić się na obecnych tematach sportowych, Grzegorz Lato straszy z zza grobu, przysłowiowego oczywiście, zza stołka PZPN-owskiego, dzięki Bogu którego już nie piastuje. Najgorszy prezes w historii PZPN, człowiek-gafa, który swoim wyborem selekcjonera doprowadził do jednej z największych kompromitacji w historii polskiej piłki nożnej wziął się po latach ponownie za ocenianie Leo Beenhakkera. Już myśleliśmy, że ten etap umysłowy ma już za sobą. Nic bardziej mylnego.  Są ludzie i taborety. Jest też Grzegorz Lato, który chwali się rekordami na setkę – niestety nie w biegach, a w wypijaniu kolejnych kieliszków wódki. Jak widać któryś z nich uszkodził trwale neurony. Lato to nie nazwisko, to już nawet chyba nie pora roku, to synonim stanu umysłu, symbolu zawiści silniejszej chyba od sztormów i huraganów.

Grzegorz Lato dowodził piłkarską centralą w latach 2008-12. Gdy objął stanowisko, trenerem reprezentacji był Leo Beenkahher, który dopiero co przedłużył kontrakt z polską federacją.

– Nie chciałbym, żeby w Polskim Związku Piłki Nożnej było tak jak wtedy, gdy zostałem prezesem. Michał Listkiewicz już przed mistrzostwami Europy podpisał następny kontrakt na trzy lata z Beenhakkerem i zostawił mi w prezencie pajaca, powiem szczerze. Bo to był pajac. Myślał, że jesteśmy czarnym ludem i będzie nas pouczał, co mamy robić. Powiedziałem mu kiedyś – albo przeprosisz Antoniego Piechniczka, albo paragraf numer dwa, gdzie było napisane: mam dbać o dobre imię Polskiego Związku Piłki Nożnej. Poza tym powiedziałem mu, że podpisaliśmy z nim kontrakt dotyczący pierwszej reprezentacji i ma się zająć tym, do czego jest zobowiązany, a nie pouczać nas – opisuje tamten czas Lato w rozmowie z Interią.

Nawiasem mówiąc wypowiedź Laty daje Wam też odpowiedź na pytanie, dlaczego najprawdopodobniej PZPN nie zatrudni zagranicznego szkoleniowca. Generalnie temat Laty i Beenhakkera był już opisany setki razy. Ameryki nie odkryjemy. Wybitny trener, któremu udało się zakwalifikować Trinidad i Tobago na mistrzostwa świata, który prowadził Real Madryt i reprezentację Holandii, zetknął się z obliczem polskiego środowiska piłkarskiego przepełnionego korupcją, patologią, układami. A co działaczy PZPN tak bolało? Krótko i na temat – wysokość jego wynagrodzenia. A ponadto to, że był z zewnątrz, że był skuteczny, niespecjalnie skromny, momentami arogancki, że pouczał innych (mając w sumie rację), że wyróżniał się, wreszcie ta bariera psychologiczna, o której mówił Michał Listkiewicz, takie przeświadczenie, że polski trener nie jest w stanie doprowadzić do sukcesu reprezentacji Polski powodowało dyskomfort w umysłach działaczy, tzw. „leśnych, skostniałych dziadków”. Zresztą Beenhakker w swych refleksjach miał rację – tak co do budowy akademii, jak i szkolenia młodzieży, rozdysponowywania środków finansowych, poziomu intelektualnego i zaangażowania działaczy oraz przewodów mentalnych Polaków, a w szczególności tego jak podchodzą do ludzi sukcesu.

Tak naprawdę przyznamy Wam szczerze – w 99% chodziło wyłącznie o zawiść spowodowaną wynagrodzeniem i, że mentorski ton Beenhakkera rzutował na kompleksy i poczucie (a w zasadzie jego brak) wartości wielu ludzi polskiej piłki. Nazywanie jednak Holendra „pajacem” świadczy wyłącznie o poziomie Laty. Po raz kolejny pokazuje jakim Lato jest prostakiem. Ile już było tych kompromitacji? Nawet nie chce nam się ich wypominać. Wymiernym wówczas podsumowaniem kadencji Laty była sonda, czy powinien odejść, ze stołka Prezesa, w której „za” opowiedziało się 99% osób.

Przecież Beenhakker to obieżyświat, człowiek który pracował na całym świecie, który po raz pierwszy w historii sprawił, że zagraliśmy na mistrzostwach Europy. W przeciwieństwie do Smudy (zatrudnionego przez Latę) i Brzęczka (przez Bońka), potrafił ogrywać drużyny z czołówki: Portugalię, Belgię, Czechy. Był w stanie ze średnich piłkarzy zbudować poukładany taktycznie zespół, grający fajny atak pozycyjny, składną, poukładaną efektowną piłkę, opartą o tzw. „passing game”. Człowiek – mentor, wyróżniał się na tle polskich ówczesnych trenerów. Nie oznacza to oczywiście, że nie popełniał błędów, zaniedbał selekcję, efektem czego były przegrane eliminacje mistrzostw świata w RPA.

Obrażanie jednak po latach wybitnego trenera, który trwale zapisał się w historii polskiej i światowej piłki jest żałosne. Podobnie jak wszystkie gafy Laty, począwszy od kaleczenia języka angielskiego, przez wypowiedzi, że równie dobrze możemy zorganizować Euro z Niemcami, na wyborze Smudy i Fornalika skończywszy. Lato to karykatura prezesa PZPN, człowiek, który nie powinien już nigdy więcej wypowiadać się publicznie…

Zbliżają się Święta, za miesiąc równo Wigilia, czas zadumy i refleksji. Z tego powodu zadedykujemy Lacie dwa standardy: mniej i bardziej ambitny. Ten mniej specjalnie dla niego, a ten bardziej wyszukany dla tych rozumnych:

Z początku to żałosny nieudacznik i plebejusz, niezbyt pewny siebie, ale nie tracący nadziei. Powoli zmienia się jego stosunek do ludzi, staje się personą, człowiekiem wpływowym. Uważa innych za głupców i zaczyna wierzyć, że jest geniuszem. I chyba naprawdę nim jest, bo aby oszukać tak wielu szanowanych prominentów, trzeba mieć głowę na karku, samo szczęście nie wystarczy. W pewnym momencie jego duma i arogancja sięgają szczytów, a Wilhelmi wraz ze swoim bohaterem wspina się na wyżyny swoich możliwości. ” (Mariusz Czernic, Kariera Nikodema Dyzmy. Jest coś we mnie, Klub Miłośników Filmu, 16 lipca 2017).

A ten mniej ambitny to po prostu: Lato, wy****dalaj!

Marcin Szymański

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *