
Stało się. Karol Nawrocki został Prezydentem Rzeczypospolitej. Wbrew wyobrażeniom niektórych środowisk – nie na fali populistycznego wrzasku, tylko na fali cichego, lecz bardzo konkretnego buntu społecznego przeciwko plastikowości i symulakrom władzy.
To nie był triumf wojownika. To było skrupulatne wejście archiwisty, który zna każdy zakurzony dokument narodowej tożsamości – i właśnie dlatego nie potrzebuje wykrzykiwać haseł. Telewizyjne stacje zaniemówiły To był jeden z tych wieczorów, kiedy komentatorzy nie mają gotowego skryptu. Trzaskowski, człowiek pozornie światowy, błyskotliwy, wymuskany medialnie – miał być oczywistym wyborem.
Ale Polska znów zrobiła coś, czego liberalna Warszawa nie potrafi pojąć: postawiła na kogoś, kto nie przeprasza za swój konserwatyzm i nie udaje, że nie istnieje historia. Polska nie wybrała „mesjasza”
…bo być może nie potrzebowała go wcale.
Potrzebowała kogoś, kto wreszcie przestanie zachowywać się jak najemnik w Pałacu Prezydenckim. Kogoś, kto zamiast selfie z prezydentem Francji, zrobiłby porządek z nieczytelnym językiem własnego państwa. Nawrocki to właśnie zrobił – nie obiecał cudów. Obiecał, że będzie sobą. A to – w czasach politycznej plasteliny – bywa rewolucją.
A kim on właściwie jest?
Historyk.
Człowiek, który przez lata szukał sensu w zawiłościach przeszłości – i nie wstydził się nazywać rzeczy po imieniu.
W erze, w której wszystko musi być „nowoczesne”, Nawrocki oparł kampanię na rzeczach niemodnych: szacunku, państwowości, wartościach. I – paradoksalnie – właśnie to przyciągnęło ludzi. Bo kiedy wszystko krzyczy, milczenie staje się manifestem.
Komentarz? Proszę bardzo.
To nie jest prezydent wszystkich Polaków. Bo nikt rozsądny już w to nie wierzy. To jest prezydent tych, którzy mieli dość marketingowej RP. Tych, którzy wiedzą, że władza bez godności to tylko umowa cywilnoprawna podpisana w studiu TVN.
Karol Nawrocki nie jest celebrytą. Nie musi.
Ma legitymację historyczną, a teraz – legitymację społeczną.
A co dalej?
Można go zniszczyć — ale nie można go zignorować.
Można się z nim nie zgadzać — ale nie można mu zarzucić symulowania misji.
To, co go czeka, to test: czy człowiek z Instytutu Pamięci Narodowej może udźwignąć pamięć, teraźniejszość i odpowiedzialność jednocześnie.
„What separates the winners from the losers is how a person reacts to each new twist of fate.” — Donald J. Trump
I właśnie tak należy rozumieć zwycięstwo Karola Nawrockiego.
Nie jako eksplozję siły.
Ale jako odpowiedź — na cichy, skręcony los państwa, które zbyt długo nie wiedziało, kim chce być.
Wygrali ci, którzy jeszcze pamiętają.
I chcą pamiętać więcej.
Marcin Szymański