Modern Talking kontra Boys. Dlaczego jedno to legenda, a drugie to wstyd?

W latach 80. Europa tańczyła do plastikowego beatu. Modern Talking śpiewało o Cheri Cheri Lady, Samantha Fox kusiła w rytm syntetycznego „Touch Me”, Sabrina robiła karierę na basenie, a C.C. Catch… cóż, Catchowała uwagę całej generacji.

Tymczasem po drugiej stronie żelaznej kurtyny, w Polsce, nikt jeszcze nie wiedział, że za kilka lat narodzi się rodzima odpowiedź na to wszystko. Będzie miała trzy akordy, tandetne teledyski i nazwę – disco polo. I choć obie te muzyczne rzeczywistości miały zadziwiająco podobne DNA, ich losy potoczyły się diametralnie inaczej. Modern Talking śpiewało o miłości równie banalnie jak Boys. Samantha Fox prowokowała seksualnie dokładnie tak, jak później robiła to Shazza. Styl był podobny – syntetyczny, powtarzalny, rozrywkowy. Publiczność ta sama – młodzi ludzie spragnieni koloru i rytmu. Ale gdy Samantha stała się symbolem popkultury, Marcin Miller trafił do rubryki „obciach”.

Prosty paradoks: ci sami odbiorcy, te same emocje, zupełnie inne statusy.

Paradoks? Samantha Fox może dziś wystąpić na festiwalu „Back to the 80s” i nikt nie nazwie jej „dnem popkultury”. A Boys? Nawet jeśli zagra na sylwestrze Polsatu dla 6 milionów widzów – i tak usłyszy, że to „żenada”.

Dlaczego?

Bo Zachód ma narrację, a my mamy kompleks.

To nie muzyka decyduje o tym, co jest kultowe.
To historia, która wokół niej narasta.

Wokół zachodniego popu lat 80. zbudowano mit:
– to było młode, wyzwolone, kolorowe.
– to była reakcja na szarość i chłód polityki.
– to była radość w czasach zimnej wojny.

A w Polsce disco polo nigdy nie dostało narracji.
– Nie miało opowieści.
– Nie miało tłumaczy kultury.
– Miało tylko brudny VHS, wąsy i klub „Agawa” w Lubartowie.

A przecież Boys to nasz Modern Talking. Tylko że… swojski.

Kiedy Thomas Anders śpiewał falsetem, Marcin Miller robił to samo – tylko po polsku.
Kiedy Samantha Fox rozbierała się na scenie, Shazza robiła podobne show w wersji budżetowej.

Ale świat patrzył na jedno z nostalgią, a na drugie z politowaniem.

Dlaczego?

Bo Polacy lubią się wstydzić tego, co swoje.
Bo jak coś jest nasze i popularne – to nie może być dobre.

Może czas powiedzieć wprost: disco polo to nie gorsza muzyka. To gorsza opowieść.

Gdyby Boys pochodziło z Berlina,
a „Jesteś szalona” było po angielsku i miało teledysk w stylu Miami Vice,
to dziś puszczalibyśmy to w radiu jako „golden classic”.

Ale że powstało w Łomży,
a klip był kręcony w parku miejskim z fontanną i fototapetą w tle –
to mamy „wstyd narodowy”.

Zakończenie – czyli co z tego wynika?

Nie chodzi o to, żeby udawać, że disco polo jest głębokie.
Chodzi o to, żeby przestać udawać, że zachodnia plastikowa muzyka z lat 80. była czymś więcej.

Jeśli już mamy się czegoś wstydzić – to własnej narracyjnej nieporadności.
Bo kultury nie buduje jakość dźwięku, tylko to, jak potrafisz o niej opowiadać.

Zrobił to Zachód z Modern Talking.
Może pora, żebyśmy my zrobili to z Boys?

Marcin Szymański

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *