ZABRONIONE ZWYCIĘSTWA. Dlaczego Polska woli czcić porażki niż sukcesy?

Wystarczy obejrzeć państwowe uroczystości, by zauważyć pewną osobliwość: Polska uwielbia przypominać o swoich klęskach. Co roku czcimy tragiczne rocznice: rozbiory, powstania, zdrady, śmierci. Bohaterowie zawsze giną. Społeczeństwo zawsze cierpi. Państwo zawsze „zostaje samo”.

Nie chodzi o zapomnienie trudnej historii. Chodzi o proporcje. O to, że w polskiej narracji porażka stała się świętością, a zwycięstwo – niepokojącym wyjątkiem. W efekcie klęska została wyniesiona do rangi narodowego wzorca. A zwycięstwo? Traktowane jest podejrzliwie. Wręcz wstydliwie.

Przykłady są aż nadto czytelne: Cud nad Wisłą (1920) – spektakularna wygrana z bolszewikami. Ale raczej mówi się o „wojnie z Rosją”, nie o triumfie. Konstytucja 3 Maja – druga na świecie, symbol dojrzałości politycznej. A jednak dominują komentarze: „i tak niewiele dała”. Zakończenie II wojny światowej – cały świat świętuje. Polska? „Zdrada w Jałcie”. Solidarność – pokojowe zwycięstwo nad komunizmem. Ale nawet to sukcesowe dziedzictwo zostało zniszczone przez wewnętrzne spory i dezinformację. Nie brakuje momentów zwycięskich. Brakuje woli, by je pamiętać z dumą.

Problem jest głębszy niż historia. To model kulturowy. W polskiej mentalności zbiorowej cierpienie zyskało status cnoty. Im bardziej się cierpi – tym bardziej jest się „człowiekiem wartościowym”. Chrystus ukrzyżowany zastąpił archetyp bohatera. W tej logice przegrana jest bardziej „czysta” niż wygrana, bo wygrana niesie odpowiedzialność, a przegrana pozwala pozostać ofiarą. Męczennik nie musi planować, działać ani zwyciężać – wystarczy, że cierpi i nie odpuszcza. Dlatego zwycięzcy w Polsce często budzą nieufność. „Pewnie się nachapał”, „na pewno kombinował”, „miał znajomości”.

To nie jest problem estetyczny czy historyczny. To poważny problem tożsamościowy. Jeżeli całe pokolenia uczymy, że być Polakiem to „trwać mimo cierpienia”, a nie „budować mimo trudności”, to wychowujemy społeczeństwo, które boi się sukcesu. Bo sukces przerywa mit. Bo sukces wymaga zmiany roli – z ofiary na lidera. Efekt? Polacy nie wierzą, że zasługują na zwycięstwo. A jeśli nawet osiągną coś wielkiego – natychmiast to unieważniają. „To przypadek. To chwilowe. To nie moje.”

Narrację można zmienić. Nie trzeba zakłamywać historii. Wystarczy wybrać inne punkty ciężkości: świętować przetrwanie, przebudowę, powstanie z ruin. Eksponować nie tylko tych, którzy zginęli – ale i tych, którzy przeżyli, odbudowali, wymyślili coś na nowo. To wymaga odwagi – i odcięcia się od kulturowego nawyku poklepywania się po ramieniu za to, że „choć zginęliśmy, to z honorem”.

To nie jest tylko sprawa pomników. To jest sprawa psychologii zbiorowej. Bo dzieci uczą się tego, co społeczeństwo nagradza. Jeśli nagradza heroiczne klęski – niech nie dziwi, że brakuje potem dojrzałych liderów. Bo trudno wygrać, gdy całe życie uczyłeś się przegrywać z klasą.

Nie chodzi o naiwność. Chodzi o zmianę punktu ciężkości. Czas zacząć opowiadać polskość jako drogę wygranych, nie tylko męczenników. Czas powiedzieć: „Nie tylko przetrwaliśmy – ale pokonaliśmy. Nie tylko cierpieliśmy – ale budowaliśmy.”

Niech to będzie nowe otwarcie:
Nie pomnik przegranej, lecz znak zwycięstwa.
Nie ofiara, lecz twórca.

Marcin Szymański

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *