„Jeden z dziesięciu” – więcej niż teleturniej, więcej niż prowadzący

Są w polskiej telewizji takie zjawiska, których nie da się powtórzyć. Takie, które opierają się modom, przemijaniu, zmieniającym się trendom i upodobaniom kolejnych pokoleń widzów. Jednym z nich bez wątpienia jest „Jeden z dziesięciu” – teleturniej emitowany nieprzerwanie od 1994 roku, który na przestrzeni lat zyskał status kultowego. I trudno się temu dziwić, bo to program, w którym wszystko gra. Forma. Treść. Dyscyplina. I on – Tadeusz Sznuk.

Nie byłby to jednak ten sam program, gdyby nie prowadzący. Tadeusz Sznuk nie tylko stał się znakiem firmowym „Jednego z dziesięciu” – on wręcz stał się jego filarem. Jego spokojny ton głosu, dystyngowana postawa, punktualność, dżentelmeństwo, precyzja i subtelne poczucie humoru przez lata budowały poczucie solidności i powagi programu. Ale nie takiej sztywnej, urzędowej – raczej tej profesorskiej, podszytej szacunkiem do wiedzy i kultury osobistej. W czasach, gdy media zalewają szybkie formaty, błyskotliwe riposty i celebryckie show, Sznuk pozostawał niezmienny. Taki sam. Niewzruszony. I przez to – szanowany. Ponadczasowy, legendarny i niepodrabialny.

„Jeden z dziesięciu” był zawsze czymś więcej niż zwykłą zabawą. To hołd dla wiedzy – tej prawdziwej, encyklopedycznej, osadzonej w faktach i logice. To pochwała rzetelności, koncentracji, pokory wobec pytania i błyskotliwości w odpowiedzi. W teleturnieju nie ma miejsca na przypadek, nie ma montażu ani dubli. Tu liczy się pamięć, refleks i umiejętność trzymania nerwów na wodzy. Dlatego też tak wielu widzów – niezależnie od wieku – traktuje „Jeden z dziesięciu” z estymą, a uczestników z podziwem.

Co ciekawe, wśród fanów programu jest wiele młodych osób, które odkryły go nie przez telewizor, ale przez internet – często na zasadzie „zobaczmy, jak wyglądał dawny teleturniej”. I zostały. Bo forma się nie zestarzała. Przeciwnie – w morzu płycizn i sensacji, „Jeden z dziesięciu” jawi się jako latarnia merytorycznego spokoju. A Sznuk – jako kapitan tego statku, który przez ćwierć wieku nie zboczył z kursu.

Nie da się ukryć, że program ten jest również fenomenem pokoleniowym. Dla wielu widzów jest on elementem wspomnień dzieciństwa, symbolem wieczorów z rodzicami, synonimem domowego ciepła i rutyny. To sentymentalny wehikuł, który przypomina o wartościach takich jak szacunek, cierpliwość i dążenie do wiedzy nie dla splendoru, ale dla samego jej posiadania.

Kiedyś pewnie ta epoka się zakończy. Nie będzie to jednak pożegnanie z goryczą. Przeciwnie – to moment na ciche ukłony i wdzięczność. Za styl, który się nie narzucał. Za spokój, który nie udawał pokory. Za klasę, której nie trzeba było ogłaszać.

Tadeusz Sznuk nie był gwiazdą. On jest instytucją. A „Jeden z dziesięciu” nie jest tylko programemem. To był świat zbudowany z wiedzy, szacunku i precyzji. Świat, do którego warto było wracać. I do którego zawsze będziemy wracać pamięcią.

Marcin Szymański

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *