Kto powinien zostać selekcjonerem reprezentacji Polski? Czas na Niemca lub ponownie Holendra

Po dymisji Michała Probierza, wielu kibiców i ekspertów zadaje sobie pytanie: dokąd zmierzamy i kto powinien objąć stery naszej drużyny narodowej? Obserwując ostatnie lata, można dojść do prostego, choć dla niektórych niewygodnego wniosku -potrzebujemy kogoś z zewnątrz. I to nie byle kogo. Potrzebujemy szkoły niemieckiej lub holenderskiej, która jak żadna inna łączy dyscyplinę, organizację gry i wychowanie piłkarzy w nowoczesnym duchu taktycznym.

Niemcy i Holendrzy to nie tylko kraje z potężną historią piłkarską, ale przede wszystkim z systemem, który działa. Ich trenerzy to nie improwizatorzy, ale architekci. Ludzie, którzy potrafią zaprowadzić porządek, narzucić strukturę, a jednocześnie wydobyć z zawodników to, co najlepsze. I co kluczowe — nie znają świętych krów. W polskiej szatni to absolutna konieczność.

Holenderska myśl szkoleniowa to filozofia totalnego futbolu, nowoczesnego pressingu i elastycznych ustawień. Trenerzy z tego kraju, jak Ś.P. Leo Beenhakker, Louis van Gaal, Frank de Boer czy Ronald Koeman, słynęli z odważnego stawiania na młodych, precyzyjnego ustawienia linii obrony i kultury pracy. Holender nie przyjdzie do polskiej kadry po to, by przypodobać się dziennikarzom czy gwiazdom zespołu. On przyjdzie pracować. I nie będzie bał się trudnych decyzji. Wybór jest ogromny. Holenderscy trenerzy znajdują pracę na całym świecie. Ryzyko? Niechęć PZPN-u do zatrudniania szkoleniowców z tego kraju.

Z kolei niemieccy szkoleniowcy reprezentują nieco inny styl – twardszy, bardziej analityczny, ale równie skuteczny. Joachim Löw, Hansi Flick, Julian Nagelsmann – wszyscy ci trenerzy wyznaczali kierunki nowoczesnej gry w Europie. Wnosili do drużyn nienaganne przygotowanie fizyczne, strukturę taktyczną i mentalność zwycięzców. Tego brakuje naszej reprezentacji najbardziej. Niemiecka szkoła to pragmatyzm, który procentuje – i który byłby idealnym antidotum na nasze narodowe słabości: emocjonalność, brak konsekwencji i sentyment do przeszłości. Co najważniejsze – polska kadra musi bazować na przygotowaniu fizycznym u dyscyplinie. W tym sensie znacznie bardziej piłkarsko jesteśmy podobni do Niemiec, niż – paradoksalnie – jakiegokolwiek innego kraju słowiańskiego. Kosta Runjaić? Byłby idealny. Niestety ma kontrakt z Udinese Calcio i szanse, ze z niego zrezygnuje oceniam na 1%.

Polska nie potrzebuje teraz motywatora, który będzie wygłaszał płomienne przemowy na odprawach. Potrzebuje inżyniera, który wejdzie do szatni i zbuduje maszynę. Nie musi być lubiany. Musi być skuteczny. I najlepiej, by nie był uwikłany w lokalne sympatie, układy i „niepisane obowiązki”. Obcokrajowiec ma ten atut, że widzi więcej – bez uprzedzeń. A jeśli do tego ma za sobą szkołę niemiecką lub holenderską, to może być nie tylko ratunkiem, ale początkiem nowego rozdziału.

Dla tych, którzy wciąż wierzą w „polską myśl szkoleniową”, jedna refleksja: czy na poziomie reprezentacyjnym mamy jakiekolwiek sukcesy wypracowane przez krajowego trenera w ostatnich trzech dekadach? Odpowiedź brzmi: nie. Michał Probierz, Jerzy Brzęczek, Czesław Michniewicz – wszyscy zawiedli. Nie dlatego, że nie mają warsztatu. Ale dlatego, że nie mają dystansu. Ani do szatni, ani do układu medialno-federacyjnego.

Dziś polska kadra potrzebuje trenera z paszportem, ale bez sentymentów. Takiego, który przywróci normalność, w której za miejsce w składzie odpowiada forma, a nie nazwisko. Takiego, który przestanie się tłumaczyć i zacznie egzekwować. I takich fachowców najwięcej jest właśnie w Niemczech i Holandii.

Jeśli chcemy czegoś więcej niż odklepania eliminacji, jeśli chcemy znów być traktowani poważnie w Europie – musimy postawić na człowieka, który zna drogę do sukcesu nie z marzeń, ale z doświadczenia.

I właśnie dlatego – patrzmy na zachód.

Marcin Szymański

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *