Cena sukcesu to cena ciężkiej pracy i wytrwałości, ale w Polsce także i przekleństwo…

      Po jednej z prelekcji w Warszawie na temat sukcesu w biznesie, zapytany przeze mnie właściciel KSW, Martin Lewandowski, o to, co jest najważniejsze, aby osiągnąć końcowy efekt, odparł, że problem w tym, że nie ma jednego klucza, „złotego środka”, ale gdyby miał koniecznie odpowiedzieć na moje pytanie i wybrać tą jedną jedyną składową, to byłaby to… WYTRWAŁOŚĆ.  Problem w tym, że wielu brakuje tej cierpliwości i chcieliby szybko widzieć rezultaty. Niestety – jak mawia Mariusz Pudzianowski – „samo się nic zrobi”, a sukces jest wynikiem ciężkiej siermiężnej pracy, popartej wieloma wyrzeczeniami, nierzadko też koniunkturą rynku, szczęściem. Tych składowych jest więc bardzo wiele.

Sukces to nie tylko sława czy pieniądze…

     Prawdziwe zwycięstwo odnosi nie ten, kto ma pieniądze, sławę, czy władzę, lecz ten, komu udaje się, nawet w mikro-społeczności, dany trend skutecznie zapoczątkować. Tak było w przypadku stworzenia np. marki Adidas przez Adolfa Dasslera, który zainicjował modę na obuwie sportowe. Doszło nawet do sytuacji, że nazwa brandu stała się określeniem typu produktu. Na buty sportowe – niezależnie przez kogo produkowane – mówimy dziś wszyscy „adidasy”. Taką osobą sukcesu w sporcie był niewątpliwie w polskich warunkach: Adam Małysz, czy Mariusz Pudzianowski. Od tego pierwszego zaczęła się cała „Małyszomania” – pojawili się sponsorzy i pojawiły się pieniądze. To wpłynęło na rozwój dyscypliny i ciągnie za sobą kolejnych wybitnych polskich skoczków narciarskich. W MMA tego samego dokonali: Mariusz Pudzianowski i Mamed Khalidov. Chociaż ojców sukcesów KSW ma wielu – to jednak w sensie marketingowym, wizerunkowym ogromny jest w tym udział „Pudziana” – przecież gdyby nie Mariusz, nie narodziłaby się cała koniunktura na sporty walki w Polsce. Pudzian imponuje wciąż swą pracowitością, walecznością, takim uporem w dążeniu do celu. KSW jest nieco innym produktem niż UFC. Samodzielnie kreuje gwiazdy, które mają swoje kręgi fanów. Inni ludzie przychodzą oglądać Mameda, inny Michała Materlę, a inni Pudziana. O pracowitości tego ostatniego krążą wręcz legendy. Pudzian imponował swoją odwagą i walecznością już w czasach Strongman, gdzie jako młody chłopak z małej miejscowości, Białej Rawskiej dokonywał rzeczy niemożliwych, pokonując pewnych siebie i faworyzowanych Amerykanów.

Hejterzy krzyczą, że Pudzianowski powinien zakończyć karierę, ale po pierwsze jest to decyzja zawodnika i federacji, po drugie wreszcie ocena niepoparta rzetelną analizą, ponieważ gameplan na walkę układa się wyłącznie pod kątem rywala i umęczenie Erko Juna w ostatnim pojedynku było celowym zabiegiem, mającym pokazać wyższość doświadczenia nad młodością. Mariusz spokojnie może walczyć jeszcze dwa lata, a później gościnnie wziąć udział w exhibition fight z jakimś utytułowanym zawodnikiem na specjalnych warunkach.

W Polsce sukces to wciąż przekleństwo

        Zjawiska nienawiści Polaków wobec ludzi sukcesu nie sposób jednoznacznie zdiagnozować. Myślę, że główna przyczyna leży w oparciu myślenia o tzw. „grę o sumie zerowej” – założenie, że sukces konkretnej jednostki zbudowany jest na porażce wszystkich pozostałych. A to myślenie błędne, typowe dla społeczeństw sowieckich, post-sowieckich. Można – w założeniu teorii gier – grać o sumie niezerowej – tak aby sukces jednej osoby pociągał za sobą sukces wszystkich pozostałych. Prawdziwa mądrość – to czerpać z doświadczenia innych, lepszych od siebie i dążyć do określonego pułapu. Przeciętny Polak niestety żywi się hejtem i nienawiścią do innych. A to jest przerażające. W Stanach Zjednoczonych ojciec mówi synowi przez całe dzieciństwo: „You’re the best” i on rzeczywiście później przesiąknięty tym kodem wpajanym od dzieciństwa staje się –najlepszy. W Polsce wciąż dominuje model wschodni – „chowanie dzieci” – jak to brzmi, pokazywanie rzekomej wyższości rodzica nad dzieckiem, to przekłada się na permanentne niedowartościowanie, a to z kolei blokuje ludziom nawet inteligentnym odnoszenie sukcesów życiowych. Obok wychowania dochodzi historia przesiąknięta martyrologią i literatura tę historię opisującą. Tak niedowartościowana jednostka odnajduje się jedynie w otoczeniu osób – równie sobie zakompleksionych – i gdy napotyka człowieka sukcesu, zaczyna żywić do niego nienawiść. Ponieważ jest inny, ponieważ nie jest jednym z nich. Wreszcie dlatego, że sukces tej jednostki wpływa na poczucie wartości i samooceny tych niedowartościowanych.

Lekarstwem kompensacja PR-owa

Jedyny sposób – skuteczny do bólu – żeby sobie z tym radzić wymaga niestety psychomanipulacji, kłamstw PR-owych, cwaniactwa i sprytu.

Warto go stosować –podkreślamy wyraźnie jednak – wtedy i tylko wtedy – gdy zależy Wam na relacjach z ludźmi. Jeśli  są dla Was obojętne (bo co mogą być warte relacje z ludźmi, którzy Wam zazdroszczą i czekają aż się noga powinie?), to tego nie stosujcie. Tak jak my nie stosujemy. Możecie mieć – aż prosi się napisać wulgaryzm- ale ujmijmy to jednak eufemistycznie – obojętny do nich stosunek.

Ten sposób nazywa się kompensacją PR-ową – trzeba danej osobie, która Wam zazdrości, którą boli tyłek bo Wam się w życiu udaje (macie ładną dziewczynę, samochód, fajną firmę, pieniądze, sami wyglądacie dobrze) –

Zastąpić emocję zawiści emocją współczucia.

Np. „Żadne sukcesy, żadne pieniądze nie zastąpią mi dziecka, które mi umarło….”

Albo: „Żadne laury, żadne tytuły nie zrekompensują mi choroby nowotworowej, którą mam.

(oczywiście możecie wymyślić dowolną zmyśloną historię, ponieważ narrator nie musi pisać prawdy, bo jedynie jest opisującym rzeczywistość).

Po tym jak obserwator usłyszy taki komunikat pomyśli coś w stylu: „A ten Nowak to ma w życiu jednak przeje***e strasznie, a ja mu zazdrościłem pieniędzy. Teraz to już mu tylko współczuję”.

Działa na 100%.

Stosujcie jednak wyłącznie na swoją odpowiedzialność i jeśli sami chcecie.

Marcin Szymański

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *