Z cyklu Retro Futbol: Zawiść, która wykończyła Smolarka

Swego czasu był na ustach wszystkich, zwłaszcza gdy jego bramki przyczyniły się do awansu na pierwsze w historii z naszym udziałem piłkarskie mistrzostwa Europy w 2008 roku. Jego błysk, niesamowity ciąg na bramkę i świetna skuteczność w ataku sprawiały zakłopotanie wśród rywali. Jednak pewnego dnia Smolarek nie był tym piłkarzem, co kiedyś. Nie strzelał bramek, nie imponował błyskotliwością i nie notował pozytywnych recenzji. Było to przede wszystkim spowodowane zazdrością wśród członków drużyny, która nie mogła się pogodzić, że jest 22 równych chłopaków i Euzebiusz Smolarek.

Euzebiusz Smolarek był piłkarzem z zupełnie innej bajki, w szczególności na tle naszych zawodników grających wówczas w Ekstraklasie. Był dobrze wyszkolony technicznie, potrafił jak na Polaka solidnie dryblować, a przede wszystkim był szybki i jednocześnie zabójczo skuteczny w ataku. Na początku przygody z drużyną narodową nie zdobywał wielu bramek, bo ówczesny selekcjoner Paweł Janas wolał popularnego „Ebiego” wystawiać na skrzydle bądź na pozycji środkowego pomocnika ofensywny. Leo Beenhaker ustawiał go w samym ataku i skutkowało to wieloma bramkami, które poprowadziły nas do piłkarskiego Euro 2008 rozgrywanego wówczas w Austrii i Szwajcarii.

Z pewnością w życiu miał trochę łatwiej niż inni, bo jego tata Włodzimierz był wybitnym reprezentantem Polski i brązowym medalistą Mistrzostw Świata w 1982 roku. Ojciec Smolarka miał uznaną karierę za granicą, głównie w barwach holenderskiego Feyenordu Rotterdam, gdzie po zakończonej przygodzie z piłką trenował młodzież właśnie w tym klubie. Siłą rzeczy do tego zespołu zwerbował „Ebiego”, który wdał się w ślady swojego potomka i wyróżniał się na placu gry wśród rówieśników, co zaowocowało tym, że już w wieku 19 lat grał pierwsze skrzypce w dorosłej drużynie.

Początki w kadrze Beenhakera miał ułatwione, bo wówczas w klubie pracował właśnie Holender i głównie dlatego miał doskonałe relacje, zarówno z Euzebiuszem, jak i z Włodzimierzem Smolarkiem. Nie można się więc dziwić, że budowanie pierwszego zespołu pod względem nie tylko piłkarskim, ale również atmosfery w szatni rozpoczął od ówczesnego piłkarza Borussii Dortmund. Tak się więc właśnie stało i pomimo słabego początku w meczu towarzyskim z Danią, falstarcie eliminacji z Serbią i Finlandią oraz niemrawego meczu z Kazachstanem (mogliśmy tam nawet przegrać z amatorami na sztucznej murawie), wszystko od meczu z Portugalią szło wręcz doskonale do końca eliminacji. Wygraliśmy grupę i w ostatnim spotkaniu przeciwko Serbii mogliśmy wyjść już w rezerwowym składzie.

Bramki z Portugalią czy Belgią, które definitywnie potwierdziły nasz udział w austriacko-szwajcarskim czempionacie nie tylko sprawiły radość wszystkim Polakom, lecz doprowadziły także Smolarka do wielu kontraktów reklamowych. Był na okładce polskiej FIFY, brał udział w kampanii reklamowej Pepsi, a do tego kobiece plotkarskie czasopisma były zachwycone postawą naszego zawodnika. Jak się można domyślić żyjąc w Polsce to nie spodobało się niektórym zawodnikom w reprezentacji, którzy chcieli również mieć takie profity ze swojej kariery piłkarskiej. Niestety zazdrość i zawiść wchodziła ze wszystkich stron.

Po nieudanym turnieju na Euro 2008, nasi piłkarze można powiedzieć, że wymierzyli cios wobec Euzebiusza Smolarka. Od początku eliminacji do Mistrzostw Świata w Afryce nie podawali piłek „Ebiemu”, a kiedy mieli wolnego zawodnika angielskiego Boltonu, to woleli sami uderzać 10 metrów nad bramką. Zresztą w tamtych eliminacjach był konflikt na linii Beenhaker – PZPN, który niestety otwierał furtki do innych sporów, a te gromadziły się w środku drużyny. Jednym z nich była awersja do Smolarka.

Piłkarze formacji ofensywnej i tzw „drugiej linii” tacy jak: Błaszczykowski, Mariusz Lewandowski, Łukasz Garguła, Wojciech Łobodziński, Marek Saganowski czy później nawet Robert Lewandowski nie chcieli zagrywać piłek do Smolarka. A niestety w przypadku „Ebiego” i jego roli oraz charakterystyki na boisku, egzystowanie bez podań to, jak jazda samochodem bez paliwa -rzecz niemożliwa. I tak było w tym przypadku. Po zakończonych eliminacjach spadła na niego krytyka,a Smuda nie powoływał go już do kadry poza jednym zgrupowaniem. Nawet jak na początku miał argumenty sportowe, to jednak z usług Smolarka nie zamierzał nawet próbować, bo był „spalony” po poprzednich wojażach, a poza tym mocno kojarzył się z Leo Beenhakerem. A niestety polska mentalność trenerska jest taka, że z natury trzeba wyrzucić z kadry połowę drużyny, bo mają mocny odcisk na dokonaniach poprzednika.

Nie jest to odosobniony przypadek, bo dokładnie to samo spotkało Emannuela Olisadebe, który wniósł się na wyżyny i doprowadził naszą kadrę do mundialu w Korei i Japonii, a na samym turnieju już tak różowo nie było. Sam przyznał po latach, że nie podawano mu piłek i robiono to specjalnie. Wskazał również, że problemem w drużynie byli ci, którzy nie zagrali w meczu z USA, gdzie reprezentacja Polski wygrała 3:1. W tamtym meczu nie grali: Świerczewski, Wałdoch, Dudek, Kałużny, no i oczywiście jegomość Tomasz Hajto.

Trochę po latach z szyderczym uśmiechem patrzy się na to wszystko, gdy Kuba Błaszczykowski rozżala się, że podobna rzecz spotkała go na początku pracy z Nawałką i też w czasie prowadzenia reprezentacji przez Franciszka Smudę. A w kontekście Smolarka zostawiło to spore piętno. Ewidentnie było widać, choć sam pewnie się do tego po latach nie przyzna, że załamał się psychicznie. Stał się większym odludkiem niż był, nie rozmawiał z dziennikarzami, a co najgorsze podejmował dziwne decyzje w związku ze zmianami klubów. Nie jest to fizycznie możliwe, żeby zawodnik, który do 27 roku życia prowadzi perfekcyjnie swoją karierę, nagle ot tak podejmował decyzję niczym siedemnastolatek z prowincji. A poza epizodem w Polonii Warszawa, gdzie na początku mu nawet bardzo dobrze sobie radził, to w innych klubach był trzecim, czwartym, a nawet piątym wyborem trenera.

Gdyby nie ten fakt, to kto wie, jakby potoczyła się kariera Euzebiusza Smolarka. Z pewnością zagrałby na polskim Euro 2012, a co dalej to nie wiadomo. Jednak miał on charyzmę, charakter i mógł dać jeszcze wiele drużynie. To samo mogło spotkać Roberta Lewandowskiego, bo już ten proceder zaczynał się robić pod koniec pracy Waldemara Fornalika. Uratował jego pomnik w kadrze Adam Nawałka, który zrobił Lewandowskiego kapitanem i uzależnił styl reprezentacji od niego. Nie podajemy do Lewandowskiego, nie wygrywamy, nie jedziemy na turnieje, nie mamy kontraktów reklamowych.

Osobiście dużym sentymentem darzę Euzebiusza Smolarka, bo to dzięki niemu miałem ciekawe dzieciństwo i dał mi kibicowi kadry wiele radości. Mógł osiągnąć jeszcze więcej, a pomimo wielu meczów udanych został zapamiętany jako ten, który skompromitował nasz naród w Mariborze. Taki naród, cóż zrobić…

Błażej Zięty

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *