Dlaczego sukces w Polsce to przekleństwo?

      W każdym mniej lub bardziej normalnym kraju ludzie odnoszący sukces są szanowani, gloryfikowani i są wzorem do naśladowania. Wszędzie, tylko nie w Polsce. Zastanawialiście się kiedyś dlaczego? Zgodnie myślimy, że przyczyn tego zjawiska w naszym cudownym kraju jest wiele i znajdują one źródło w powszechnych nurtach jak: historia, rodzina, kościół, politycy oraz przekazywany od pokoleń kod kulturowy.

     Podczas jednego z webinar’ów, znany polski milioner, Krzysztof Król, którego nomen omen bardzo cenimy, zadał ludziom pytanie, jak w dzieciństwie mówiono na osobę zamożną, która odniosła sukces. Odpowiedzi uczestników szkolenia były następujące: krętacz, oszust, cwaniak, naciągacz, żyła, Żyd, lawirant, kuglarz, manipulator, matacz, wiarołomca, łgarz, mistyfikator, wilk w jagnięcej skórze, manipulant, szarlatan, bajerant, oszukaniec, kombinator, hipokryta, spryciarz, nabieracz, obłudnik, cygan, kanciarz, oszust, blefiarz, przechera, szachraj, szalbierz.

Dochodzi więc do sytuacji w której dziecko na etapie dojrzewania jest programowane na podświadome kody, które sprawiają, że podprogowo przez całe niemal życie uważa, że osoba bogata, spełniona to hipokryta i kanciarz, oszust.

Dochodzi więc do tzw. dysonansu poznawczego. Z jednej strony ludzie się żalą, że brakuje im pieniędzy, splendoru, sukcesów, spełnienia, z drugiej podświadomie tego unikają, bowiem nie chcą być nazywani lawirantami, kuglarzami, etc. Jest więc to poruszanie się w oparach absurdu, wewnętrzenie sprzecznej blokady. Jedynym zdrowym i sensownym pomysłem byłoby uwolnienie się od niej.

To przeświadczenie ma też źródło w literaturze polskiej oraz w religii, która niestety gloryfikuje biedę i porażkę. W interesie kościoła, podobnie zresztą jak polityków, leży trzymanie ludzi w ryzach. Pieniądze czy poczucie spełnienia dają wolność, nie tylko w aspekcie decydowania o sobie samym, ale również w sensie intelektualnym. Sukces wyzwala od uprzedzeń i kompleksów.

Problem nienawiści do ludzi sukcesu ma swą genezę także w stylu myślenia charakterystycznym dla społeczeństw postsowieckich. Gra o sumie zerowej – przekonanie, że zysk jednego gracza oznacza stratę drugiego.  Formalnie oznacza to, że proporcja zysku jednego gracza do straty drugiego w wyniku przejścia między dowolnymi stanami jest stała. Taką grę można zawsze sprowadzić do gry o sumie stałej, a nawet zerowej, za pomocą przekształcenia liniowego. Jakie ma to przełożenie na polskie realia? Ano takie, że wielu ludzi uważa, że zysk jednej osoby musi oznaczać starte drugiej. Czyli jeśli Kowalski się dorobił, to znaczy, że ktoś musiał na tym ucierpieć. A to absolutny nonsens, bowiem można organizować się i pracować wspólnie dzięki „team-work’owi” i  grać o sumie niezerowej.

Obawiamy się, że taki styl myślenia sprawia, że Polacy w pewnym sensie skazują się niepowodzenie i zawiść. Co gorsza przekazują to kolejnym pokoleniom, a kierując agresję odnośnie ludzi sukcesu, zachowują się jak wąż, który zjada swój koniec – czyli w praktyce szkodą samym sobie. Znacznie bardziej konstruktywne byłoby naśladowanie wzorców i autorytetów, aniżeli kierowanie w ich kierunku nienawiści.

Marcin Szymański

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *