Marcin Najman postawił sportowy świat w ogniu

‘Set The World On Fire’ zespołu E-Type towarzyszyło Marcinowi Najmanowi w jego pożegnalnym występie w klatce.  Miał być symbolicznym podsumowaniem jego kariery i niewątpliwie taki był, bo jaka kariera, takie jej zwieńczenie – przezabawne. „El Testosteron” przegrał przez tzw. verbal submission, kiedy krzyknął „Ała”. Nie pozostało Piotrowi Michalakowi nic innego jak pojedynek przerwać. Częstochowskiego zawodnika lubimy jako człowieka, bo generalnie jest postacią zabawną, poważnie w kategoriach sportowych go jednak nie traktujemy. Czy Wam się jednak to podoba, czy nie, to swoją rolę w historii polskiego sportu odegrał – i to zupełnie na poważnie: w wymiarze marketingowym, rozwojowym, promocyjnym, reklamowym oraz charytatywnym – niebagatelną.

Można by zacząć tę luźną refleksję od takiej konstatacji, że w tym sporcie na najwyższym poziomie liczą się albo wysokie umiejętności albo to, czy ktoś wzbudza silne emocje – pozytywne lub negatywne, bez różnicy. Tak też Marcin Najman kolejno był zatrudniany przez KSW, MMA Attack,  FFF, Fame MMA. Potrafił też skutecznie „sprzedać się” na organizowanych przez siebie galach, jak chociażby ostatnio na MMA-VIP w PPV. Z jednej strony stał się człowiekiem- memem, z którego wszyscy darli przysłowiowego łacha, z drugiej kreował produkt biznesowy, który zarabiał na siebie pieniądze. Wielokrotnie już cytowaliśmy Ś.P. Pawła Zarzecznego, który pisał, że „zamiast pośmiać się z Najmana, pośmiejcie się sami z siebie”, bo honorarium za walkę, w której człowiek nawet się ośmiesza, czy kompromituje wyższe jest niż wasze 10-letnie zarobki”. Najman robił to celowo, to nie jest głupi facet.  Wykorzystywał hejt i szydercę jaka się na niego wylewała by na niej zarobić. By nieudacznik jeden z drugim włączyli telewizor i pośmiali się z Najmana, a później pomyśleli:

– Kurwa, a ja myślałem, że ja mam ciężko w życiu, ale ten Najman ma jeszcze gorzej.

W biznesie, w marketingu, taki zabieg nazywamy stworzeniem kontrastu. I tak też dzisiejszy świat jest skonstruowany, że z jednej strony potrzebuje quasi-herosów, z drugiej tła wielobarwnego, na którym ci herosi mogą błyszczeć. Najman odgrywał w tym medialnym teatrze właśnie rolę tego (jedynie pozornego) błazna, który miał pokazywać wielkość i siłę kolejnych rywali. Jednak błaznem był jedynie iluzorycznie, bo jego stan posiadania rósł w tempie kosmicznym. Oczywiście nie miało to żadnej wartości sportowej. Najman stoczył w swoim życiu jedynie dwa poważne pojedynki: w boksie z Andrzejem Wawrzykiem o tytuł zawodowego mistrza Polski w wadze ciężkiej oraz w MMA z Dobiasem, którego pod wodzą Mirka Oknińskiego pokonał duszeniem gilotynowym.

Nawiasem mówiąc – tak sobie czasami myślimy – jak dobrym, a zarazem niedocenionym w społeczności sportów walki szkoleniowcem jest właśnie Mirosław Okniński z Combat Sports Academy – jak nazywa Akademię Sportów Walki Wilanów, Waldemar Kasta. Tak dobrym, że nawet pod jego wodzą, przy minimalnym zaangażowaniu Marcin Najman notowałby progres.

Tak też nie da się ukryć, że Najmanowi w życiu nie chodziło o rozwój i sukcesy sportowe poparte umiejętnościami, a o popularność, show, promocję, która w końcowym rezultacie przyczyniła się do kolejnych kontaktów, kolejnych występów i kolejnych pieniędzy. Nie wydaje nam się, aby od początku było to zamierzone. W pewnym momencie, być może po walce z Pudzianem, ten wizerunek Marcina stał się tak bardzo negatywny, że i on sam postanowił popłynąć z prądem i wykorzystać to do własnych celów – odgrywając tego „złego bohatera” i tworząc tło dla pozornie „dobrych bohaterów” jak Burneika, Saleta, etc. W tej sytuacji też sprawdza się stara mądrość, że najlepszym przyjacielem jest Twój wróg, bo każdy konflikt, czy nam się to podoba, czy nie, napędza koniunkturę biznesową, tworzy reklamę, marketing. Dla niektórych wieczna kłótnia jest nawet sposobem na życie.

Był jeden moment w życiu Najmana, kiedy rzeczywiście mógł ten wizerunek sportowy poprawić. Po zwycięstwie na Bonusem na Fame MMA, który oczywiście chluby mu nie przynosi, zyskał jednak sporą dozę fanów wśród młodej społeczności polskiego Internetu. Bo pojawił się jednak ktoś, kto przyszedł z zewnątrz, ktoś, kto walczył z Pudzianowskim, kto wyróżnia się na tle pozostałych poziomem intelektualnym i jednak pokonuje bohatera i ulubieńca publiczności, tym samym zyskuje sporą rzeszę sympatyków. To mógł być moment zwrotny w karierze Najmana, bo w Fame MMA znalazłby drugi dom i rozpoczął drugie życie, przy odpowiednim match-make’ingu tocząc pojedynki w youtuber’ami. Nawet jeśli one nie miałyby większej wartości sportowej, to w pewnym sensie stworzyłby się taki zamknięty krąg, gdzie Najman w mikro, a może i nawet makro-społeczeności, uchodziłby za jakiś tam autorytet. On to jednak popsuł zachowaniem w walce z Don Kasjo, po której został – kolokwialnie rzecz ujmując – wywalony z federacji.

My Najmana lubimy bardzo jako człowieka – za show, poziom intelektualny, za to, że na tle innych jest dość luźny i przystępny w odbiorze, za jego działalność charytatywną, organizację gal, zmysł biznesowi i w gruncie rzeczy życzyliśmy mu jak najlepiej. Jednak porażka z Szymonem „Taxi-Złotówą” była dokładnym symbolicznym zwieńczeniem kariery. Nie chcemy być złośliwi, ale jaka kariera, taki jej koniec. Jak ktoś żył, tak też umrze -sportowo. Znacznie lepszym rozwiązaniem byłoby stoczenie walki pokazowej bez werdyktu w boksie oraz w MMA – na wzór Andrzeja Gołoty z Nicholsonem, którą zresztą sam Najman zorganizował. Tak też nam się wydaje, że znając logikę, którą Najman się kieruje, to za kilka dni usłyszymy w social media, że jednak nie może pożegnać się z fanami porażką i wejdzie jeszcze raz do ringu, żeby stoczyć jakiś 'exhibition fight’.

Niezależnie od wszystkiego Marcin Najman swoją rolę w popularyzacji MMA odegrał. Znacznie bardziej produktywne jest nawet pajacowanie, przegrywanie w kompromitującym stylu, niż jakikolwiek komentarz na forum, czy nawet ten artykuł. Bo siłą rzeczy ludzie o MMA mówili, o MMA się pisało, następstwem tego było przeniesienie uwagi z freak-fight’ów na walki poważne. Skutkiem było również zarabianie pieniędzy przez federacje, które zarabiały na was wszystkich, którzy przez lata z Najmana się śmialiście.

Nasuwa się tylko jedno krótkie podsumowanie: Marcin Najman – set the sports world on fire.

Marcin Szymański

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *