Siedem grzechów głównych polskich psychologów, czyli najciemniej pod latarnią

   Zasadniczo jesteśmy przeciwni stereotypom, a wręcz z nimi walczymy. Generalizacje niczemu nie służą, wszędzie można spotkać rożnych ludzi, a przyklejanie wszystkim jednej łatki niczemu nie służy. Od tej zasady jest jednak jeden wyjątek, dotyczący polskich psychologów. Zupełnie nie możemy zrozumieć, skąd ten kult i ta wiara w ten zawód się wzięły. O ile psychiatra jest lekarzem medycyny, który leczy ludzi chorych i zaburzonych (mającym też teoretycznie jakąś podstawową wiedzę o chorobach somatycznych), o tyle miejsca dla polskich psychologów na tym rynku nie widzimy. A dlaczego? To zobaczcie sami. Poczujemy się przez chwilę, jak dziennikarze w tanich magazynach poradnikowych, ale piętnowanie głupoty i nieudacznictwa polskich pseudo-psychologów, to proces żmudny, męczący. To proces, któremu można poświęcić książkę.


Po pierwsze – psychologia to dziedzina wiedzy a nie nauki.

Oznacza to w praktyce ograniczenie możliwości badawczych i poznawczych na rzecz przyswajania materiału teoretycznego. Cała konstrukcja studiów obejmuje jedną wielką teorię (w tym historię myśli psychologicznej), która nijak ma się do współczesnych realiów. Jest bowiem dokładnie tyle rodzajów chorób, czy zaburzeń, ile pacjentów, które je posiadają. Każda z nich ulega modyfikacji do konkretnych parametrów osobowościowych. Bogactwo ludzkich charakterów sprawia, że każdy choruje inaczej. Ubieranie więc wszystkich w  jednakowe kategorie jest bzdurą i prędzej czy później doprowadzi do nieskuteczności.

Po drugie – kto wybiera psychologię?

Niestety są to przeważnie ludzie zaburzeni, z problemami, z patologicznych domów, którzy liczą, że w toku studiów poznają swój charakter i dokonają samo-uzdrowienia. Niestety w praktyce jest na odwrót, a zaburzenia jeszcze się pogłębia. Wybitny polski psychiatra, Ś.P. Jerzy Konorski stwierdził, że każdy na pewnym etapie życia zaczyna dokonywać auto-diagnozy, ma potrzebę poznania własnego charakteru. Co więcej w każdym z nas drzemie jakiś zalążek nienormalności, lecz nie u każdego wyewoluuje to do pełnoobjawowej choroby. Do momentu, w którym ktoś panuje nad danym symptomem możemy mówić o cesze charakteru, natomiast kiedy dany symptom panuje już nad kimś – o chorobie lub zaburzeniu.

Można to, cytując prof. Konorskiego, sprowadzić do następującej frazy:

To nie prawda, że mamy umysł. To umysł ma nas.”

Po trzecie– jeśli nie możesz czegoś zmienić, to to zaakceptuj.

Bzudra i jeszcze raz bzdura – aż się człowiek czerwony robi. Niestety jednak z czymś takim w wydaniu polskich psychologów się spotykamy. Otóż jeśli nie można czegoś zmienić, to równie dobrze można spróbować z czymś walczyć lub od tego czegoś się uwolnić.

Jesli ktoś waży 140kg, to naprawdę nie ma szans, aby zaakceptował swój wygląd – kompleksy będzie nosił w sobie przez całe życie.

Może natomiast z nadwagą walczyć – próbując się od niej uwolnić, tak co do jej redukcji, jak i samo-postrzegania. Akceptacja czegoś czego nienawidzimy nie jest możliwa, a uwolnienie lub próba zmiany juz tak.

Po czwarte – czy znacie polskiego psychologa, który odniósł sukces na świecie?

Jakoś nie mamy takiego na podorędziu. Posiadamy jako naród wybitnych sportowców, informatyków, naukowców, kardiochirurgów, jakoś nie słyszeliśmy jednak o polskim psychologu z sukcesami globalnymi. Słyszeliśmy za to o całej gamie degeneratów, nie wykluczając z tego grona pedofila Samsona.

Po piąte – równanie do przeciętności i stopowanie ludzkich ambicji.

To chyba najgorsze ze wszystkich. Powiedzmy, że przychodzi Jan Kowalski do psychologa, pełen ambicji, pasji, mający własne cele i pomysły na siebie. I co Kowalski słyszy? Że trzeba dostosować się do realiów, że nie można mieć zbyt wielkich i górnolotnych planów czy ambicji. Ciekawi jesteśmy, czy  jakby twórca Ikei poszedł w młodym wieku do psychologa, to tez by mu to powiedzieli? Bzdura totalna. Czym większe plany sobie wyznaczamy, tym zwiększamy prawdopodobieństwo, że w jakimś stopniu uda nam się je zrealizować. Powiedzmy, ktoś chce uzbierać milion dolarów – zakłada sobie wielki cel. Zamiast skupiać się na tym, że mu się nie uda i odstępować od niemożliwego, próbuje i zdobywa np. ¼ tego – to tylko egzemplifikacja. Trzeba mierzyć jak najwyżej, tak aby zazdrościli Wam nawet porażek, bo przegrywać będziecie też przepięknie.

Po szóste – zakazanie rzeczy przydantych i pomocnych pod przykrywką etyki.

Teoria wywierania wpływu” Cialdiniego, „Manipulacja neuroperswazyjna” Ponikiewskiego – to są książki, które mogą być przydatne w negocjacjach, biznesie, budowaniu wizerunku relacji. Oczywiście zostały zakazane jako nietyczne, niebezpieczne wręcz. Szkoda, że o etyce mówią ludzie, którzy sami sprawiają wrażenie pacjentów z dyplomami, pseudo-naukowy z syndromem DDA, DDD. Manipulacja jest tak naprawdę wizerunkową iluzją procesu wywierania wpływu i to odbiorca (obserwator zewnętrzny) o tym decyduje. Równie dobrze, to co ktoś z boku widzi jako proces manipulacji, może być wychowaniem lub chęcią pomocy.

Po siódme – nieumiejętnośc rozdzielenia ukladów – obserwatora zewnętrznego i wewnętrznego

To w zasadzie sprawia, że polscy psychologowie będa zawsze nieskuteczni.

Obserwator wewnętrzny – ulokowany gdzieś w naszym umyśle – decyduje o tym jak postrzegamy siebie i całą rzeczywistość dookoła…

Od tego trzeba oddzielić obserwatora zewnętrznego – czyli wszystkie elementy postrzegające, które nie są obserwatorem wewnętrznym, np. ludzi którzy nas widza z boku…

Można zatem wpływać na odbiór samego siebie, jak i niezależnie na odbiór nas samych przez innych, nie zmieniając przy tym samo-postrzegania.

Polscy psychologowie tego nie rozdzielają i przez to poruszają się w obrębie absurdu, będąc do końca życia skazanym na nieskuteczność.

Niestety zatem ze smutkiem stwierdzamy, że jedyne co polscy psychologowie uzdrowią, to własne portfele…

Szczera rada od Piszemy z Senem – trzymajcie się z daleka od studiów psychologicznych i całego tego środowiska.

Marcin Szymański

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *